W swoim życiu spotykamy różnych ludzi. Z niektórymi od razu
czujemy chemię, innych musimy poznać, aby stopniowo się w nich zakochać. Lubię
wracać do znajomości po latach. Jako dzieci naturalnie wyłapujemy ludzi, którzy
nadają na tych samych falach. Jak ktoś nie kuma bazy, to idziesz do innej
piaskownicy, proste. Po latach doceniam znajomości, początkowo rozbite na
kłótniach, których sedna już nawet nie pamiętam. Dojrzeliśmy, mamy wspólne
korzenie, wspomnienia nabrały kolorów, a my staliśmy się ciekawszymi ludźmi. Nie
zapominam też o przyjaźniach zawartych w trudnych chwilach, kiedy do sojuszu
zmusza nas położenie. Przymierze zawarte w trudnej walce o ukończenie wyższej
edukacji, jeśli otrzyma odpowiednie wsparcie, może zamienić się w przyjaźń. Bo komu
zaufać, jak nie temu, kto ostatkiem sił wyciągał Cię z pola walki, tamując
krwotok i pokrzepiając słowami „Nie ma spiny, są drugie terminy”?
W całym tym worku z nalepką „przyjaźń” zapominamy jednak o
jednej osobie, która towarzyszy nam wiernie całe życie. Jest z nami w smutku i
radości, przeżywa nasz ból, zaraża się naszym śmiechem. Obserwuje każdą głupią
decyzję, wyciąga z kłopotów, z pokorą współuczestniczy w konsekwencjach. A na
starość pobuja nas w fotelu i z blednącej pamięci będzie wyłuskiwać strzępy
kolorowych wspomnień. I dzisiaj ta osoba, moja przyjaciółka, nazwała mnie
tłustą krową.
Początkowo uległam propagandzie, spojrzałam w lustro i
stwierdziłam, że może rzeczywiście daleko mi do smukłej figury szczypiorku. Nie
dbam zbyt sumiennie o swoją figurę, toteż nie spodziewałam się zachwytów pod
tym adresem. Ale żeby od razu tłusta? Zabolało.
Po całym dniu depresji przyszła kolej na gniew. Że niby ja tłusta? Pfffff... Niech ona lepiej spojrzy na siebie! Jej dupsko powinno mieć swój własny paszport, bo podczas przekraczania granicy, celnik pomyśli że to niezależna jednostka. A kto wie co tam chowa pod płaszczem? Może bombę? Metafora bardzo mi się spodobała, więc nie omieszkałam dosolić przyjaciółce prosto w twarz, przyrównując jej cztery litery do skulonego terrorysty. I tak rozpoczęła się kłótnia stulecia, którą zażegnał dopiero mój chłopak.
Bo wyobraźcie sobie, że chłopak zakochał się w skulonym
terroryście. I na dodatek, o zgrozo, jest wielkim fanem figury tłustej krowy.
Także chcąc nie chcąc, musiałyśmy się pogodzić. Bo widzicie...raczej nie wypada
obrażać dziewczyny swojego chłopaka.
Czy doszliście już do puenty mówiącej o najpiękniejszej i
najtrwalszej przyjaźni? Tak, chodzi o przyjaźń z samym sobą. Nie uwolnicie się
nigdy, od swojej obecności i tylko do was należy decyzja, czy chcecie spędzić
życie u boku przyjaciela czy wroga.
Jak to się stało, że ominął mnie twój debiut? :O
OdpowiedzUsuńMądrze gadasz, trzeba polubić siebie żeby inni też chcieli nas lubić :)
Pierwsza notka powstała zanim była grupa :)
UsuńSuper, pisz dalej ;)
OdpowiedzUsuńAmen!
OdpowiedzUsuń